środa, 19 lutego 2014

W dzieciństwie byłam sową



Kiedy byłam w wieku szkolnym, nie lubiłam spać. Uważałam sen za stratę czasu. Chcąc zawsze wszystko załatwić przed jutrem, naciągałam dobę do granic możliwości a zaległości w odpoczynku "nadrabiałam" w weekend śpiąc do 11:00. Bywałam niewyspana, ale jakże dumna z siebie, że potrafię późno się kłaść, bo przecież sen jest dla słabych. Dopiero 2 lata temu poznałam jak wielką moc ma dobry sen! Teraz kładę się przed północą i budzę rano bez budzika? Jak do tego doszło?



Jeszcze będąc dzieckiem obliczyłam sobie, że skoro należy spać ok 8 godzin na dobę, to prześpię aż 1/3 swojego życia. Ojej! Przecież tyle rzeczy można by zrobić przez ten czas! Chodziłam więc spać najpóźniej, jak się dało. Czuwałam dopóki sen mnie nie zmorzył lub rodzice nie kazali się kłaść. A że mam osobowość perfekcyjnego melancholika, kierowałam się zasadą "co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj". Byłam przeświadczono, że dzięki temu będę miała więcej wolnego czasu następnego dnia, ale nowy dzień przynosił nowe zadania i tak w kółko. Często bywałam niewyspana, jednak tłumaczyłam sobie, że młody organizm przecież szybko się regeneruje a wczesne chodzenie spać jest dla mięczaków.





Chodząc późno spać, miałam oczywiście problemy z porannym wstawaniem. Kiedy mogłam, spałam do 10-ej, a w weekendy nawet do południa. Jeśli już musiałam wstać wcześniej, to tylko z pomocą budzika a przez pierwsze 2-3 godziny i tak byłam nieprzytomna. Nie mogłam się skupić i wszystko robiłam jakby wolniej. Niejednokrotnie próbowałam wyrobić sobie nawyk wczesnego wstawania - bezskutecznie. Uznałam więc, że mam chronotyp typowej "sowy" i przyjęłam wygodną wymówkę: "już taką mam naturę".





Na pierwszym roku studiów obowiązków i nauki znacznie przybyło. Do łóżka kładłam się więc jeszcze później aż do czasu, kiedy dowiedziałam się, że koleżanka z grupy potrafi nie przespać całej nocy, żeby nauczyć się na kolokwium. Do tej pory uważałam, że to niemożliwe więc postanowiłam spróbować. Udało się przy pomocy kaw i napojów energetycznych, to też raz na jakiś czas, przed poważniejszym zaliczeniem, zarywałam noc. Nie wiedziałam wtedy (bo i nie chciałam wiedzieć), jakie to niezdrowe.





Na pierwszym roku zaczęłam mieć bólem głowy, na które nigdy wcześniej nie narzekałam. Początkowo nie skojarzyłam tego z niedoborami snu. Dopiero stwierdzenie jednej z nauczycielek (- pani psycholog zresztą), że późne zasypianie, może powodować uszkodzenia w mózgu prowadzące w przyszłości do Altzheimera, trochę mnie przestraszyło.





Następny przekonujący sygnał dostałam na drugim roku na wykładzie z fizjologii. Tym razem na wykładzie prof. Żołądzia padło stwierdzenie, że budzenie się za pomocą budzika, to "zabijanie" własnego mózgu. Profesor powiedział, że organizm powinien spać tak długo, jak tego potrzebuje i kiedy już się zregeneruje, to wybudzi się sam. Ale co zrobić, kiedy trzeba wstać wcześnie rano, a zwykle budziło się dopiero na Teleekspres? "Trzeba wcześniej kłaść się spać" - padła odpowiedź. A że profesor autorytetem w swej dziedzinie jest i informacje te potwierdzone były badaniami, doszłam z dużym przekonaniem do wniosku, że powinnam coś w tym kierunku zrobić.





Jednak sam ten wniosek jeszcze niczego nie zmienił. Bo jak tu wcześniej się kłaść, kiedy tyle do zrobienia, nie wspominając już o życiu towarzyskim, które zaczyna się po 21-ej? A te aspekty najwidoczniej stanowiły wtedy dla mnie wyższe wartości, niż zdrowie. Na szczęście wtedy pojawił się kolejny ważny bodziec.






W pewnej mądrej książce przeczytałam, że jednym ze sposobów "uzyskania punktów" u partnera jest kładzenie się spać o tej samej porze, kiedy on idzie do łóżka. A ponieważ ja zwykle kładłam się jakieś 3 godziny później, pomyślałam, że warto byłoby coś zmienić w tym kierunku (motywacja)

Kilka tygodni później miałam jeden egzamin do poprawy w sesji poprawkowej. Postanowiłam solidnie przyłożyć się do nauki już z pewnym wyprzedzeniem. Materiału było dużo więc uczyłam się codziennie w każdym wolnym od zajęć na uczelni czasie, jednak energii na pozostałe aspekty życia coraz bardziej mi brakowało. Wracałam wieczorem do mieszkania tak wyczerpana, że nie miałam już siły ani pozmywać, ani poukładać ubrań, ani przejrzeć notatek i zaplanować co mam do zrobienia kolejnego dnia. Wszystko mi zobojętniało. Kładłam się do łóżka już o 21ej, żeby nie widzieć narastającego bałaganu i zaległości. Dzień w dzień (systematyczność).

Po kilku dniach zauważyłam, że sama z siebie budzę się o 7ej rano i nie jestem niewyspana. Ba! Mam nawet tyle energii po przebudzeniu, że mogę zrobić energiczny trening (co do tej pory było nieosiągalne). No i ku mojemu zdziwieniu o wiele szybciej przyswajałam materiał do nauki i to bez usypiania nad książką! Efekty były wyraźne i bardzo pozytywne (gratyfikacja).



Zwykle żeby zamienić jakiś nawyk na nowy potrzebujemy trzech rzeczy:


1. silnego przeświadczenia, że nowy nawyk jest warty wprowadzenia (motywacja)
2. regularnego powtarzania nowego zachowania przez jakiś czas (systematyczność i samokontrola)
3. zaobserwowania rzeczywistych korzyści z nowego nawyku (gratyfikacja)


Jeśli warunki te zostają spełnione, zwykle nawyk się utrwala, czyli robimy coś odruchowo, bez świadomej kontroli. U mnie pierwsze dwa pojawiły akurat niemalże w tym samym okresie czasu jeszcze zanim dowiedziałam się jak to działa.





Egzamin zdałam. Postanowiłam utrzymać nowo wytworzony nawyk. Szybko uporałam się z zaległościami, jednak nie zarywałam nocy w tym celu. Świadomie kładłam się spać tuż po 22ej, kiedy stawałam się senna. Budziłam się sama przed 8-mą, a rzeczy niedokończone z dnia poprzedniego wykonywałam rano dużo sprawniej i z pozytywnym nastawieniem. Zegar biologiczny się przestawił i z czasem jednorazowe "siedzenie do północy" nie powodowało powrotu do starego nawyku. Byłam szczęśliwa, że nie mam już poczucia "tracenia czasu" na sen. I tak mam do dziś.


Wszystkie "sowy" zachęcam do spróbowania!
Kilka argumentów dlaczego warto zmienić się w skowronka znajdziecie tutaj :) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...