a) nie kupować niczego, co zbędne
b) wykorzystywać to, co się już ma (kreatywnie).
Kiedy uświadomiłam sobie, że posiadam już wystarczająco dużo, żeby być szczęśliwa, zmieniło się moje podejście do zakupów i konsumpcjonizmu. Kiedy, będąc w sklepie spożywczym, galerii handlowej lub buszując w internecie, zobaczę rzecz i jej zapragnę (bo jest zdrowa, różowa, praktyczna itp...) to uświadamiam sobie od razu, że to nie oznacza wcale, iż posiadanie jej uczyni mnie szczęśliwą. To zachcianka, pierwszy impuls, emocje.
Stojąc przed dylematem: Kupić, czy nie kupić?
Leo Babauta radzi:
Nie kupuj, chyba że naprawdę tego potrzebujesz.
Nie kupuj, chyba że masz stosowną kwotę w gotówce.
Znałam tą zasadę nie od wczoraj, ale przyznaję, że czasami zapominałam o niej, czasami lubiłam ulegać impulsom i cieszyć się z posiadania. Teraz, podczas mojego miniMaListycznego postanowienia, priorytet jest inny. Myślę w ten sposób:
Im więcej rzeczy w moim otoczeniu, tym bardziej będę się czuła przytłoczona, rozkojarzona, zmęczona i niezdecydowana a to wszystko zagraża mojemu poczuciu szczęścia i samorealizacji.
Bo trzeba będzie zastanowić się:
- gdzie to dać (np. sprzęt do ćwiczeń albo sprzęt AGD)
albo
- z czym to zestawić (ubranie, biżuteria, jedzenie)
albo, o zgrozo
- czy mam to wyrzucić (gdy już to zużyję, zniszczę)
Szkoda czasu i nerwów na te dylematy.
Lepiej więc nie nabywać ;)
No właśnie, ale jak nie nabywać, gdy zewsząd atakują nas reklamy, oferty, promocje i gratisy?
Moja odpowiedź brzmi:
Nie dopuszczać, żeby w ogóle pojawiły się w naszym polu widzenia!
Ja postanowiłam zrobić na początku radykalne dwa posunięcia, które zupełnie do mnie nie pasowały:
1. Nie biorę już żadnej gazetki sklepowej, ulotki reklamowej, zniżki itp...
Spójrzmy prawdzie w oczy: one wszystkie powstały, żeby nakłonić nas do kupowania rzeczy, które ktoś chce sprzedać. Widząc te rzeczy kupuję je czasami tylko ze względu na to, że są w promocji, choć wcale ich nie potrzebowałam. A nawet jeśli coś okazało się przydatne, to i tak najczęściej mogłabym obejść się bez tego. A zdrowa żywność? Żadna nie jest zdrowa w nadmiarze, ale o miniMaLizowaniu jedzenia następnym razem ;)
Teraz postanawiam, że kupię coś, gdy zaistnieje fizyczna potrzeba. Nie zachcianka.
Kiedy zobaczę, że kończy się mój notatnik, pójdę kupić nowy notatnik. Nie kupię już notatnika "na zapas" tylko dlatego, że podoba mi się okładka.
(A ci, którzy mnie znają, wiedzą, że mam słabość do różowych zeszytów w twardej okładce. Mam ich całą kolekcję. Pustych :P)
Spójrzmy prawdzie w oczy: one wszystkie powstały, żeby nakłonić nas do kupowania rzeczy, które ktoś chce sprzedać. Widząc te rzeczy kupuję je czasami tylko ze względu na to, że są w promocji, choć wcale ich nie potrzebowałam. A nawet jeśli coś okazało się przydatne, to i tak najczęściej mogłabym obejść się bez tego. A zdrowa żywność? Żadna nie jest zdrowa w nadmiarze, ale o miniMaLizowaniu jedzenia następnym razem ;)
Teraz postanawiam, że kupię coś, gdy zaistnieje fizyczna potrzeba. Nie zachcianka.
Kiedy zobaczę, że kończy się mój notatnik, pójdę kupić nowy notatnik. Nie kupię już notatnika "na zapas" tylko dlatego, że podoba mi się okładka.
(A ci, którzy mnie znają, wiedzą, że mam słabość do różowych zeszytów w twardej okładce. Mam ich całą kolekcję. Pustych :P)
2. Usunęłam WSZYSTKIE newslettery i subskrypcje w zakładce Oferty
W skrzynce mailowej miałam zawsze porządek (o czym pisałam tutaj). Do czasu pisania magisterki. Wcześniej przeglądałam i usuwałam maile na bieżąco. Podczas intensywnego pisania pracy, (czyli prawie rok temu) nie miałam jednak na to czasu. I tak, moja skrzynka zaśmieciła się totalnie, a ja nie byłam w stanie tego usunąć, bo przecież tyyyle ciekawych inspiracji mogłoby mnie ominąć.
Obiecywałam sobie, że w końcu zorganizuję czas na przeglądanie ich i usuwanie lub czytanie/korzystanie z tych ciekawszych. I co? I czasu na przewalenie tej sterty wiadomości było mi szkoda, a tempo nadchodzenia nowych wiadomości było większe, niż tempo czytania i usuwania ich. Zwłaszcza, że dopisałam się na kilka nowych subskrypcji. Skrzynka była coraz pełniejsza, a ja nawet nie byłam w stanie się w tym odnaleźć.
Było mi po prostu szkoda usunąć, tych paru wartościowych maili. I nie chodziło o reklamowane przedmioty do kupienia. Raczej o podsuwane inspiracje i oferowane usługi. Na przykład: pomysły na kartki i piękne grafiki na Pinterest, atrakcyjne kursy, zabiegi relaksacyjne, wydarzenia itp.
I co?
I po prostu to usunęłam. Wszystko.
Kliknęłam w "Zaznacz wszystko" a następnie "Usuń".
Uspokajając się, że jeśli coś okaże się potrzebne w ciągu najbliższego miesiąca, to i tak mogę do tego wrócić, bo jest w "Koszu". Później nawet nie będę pamiętała czego mam żałować, bo przecież nawet tego nie widziałam.
Ależ byłam z siebie dumna :D
W kolejnym tygodniu oczywiście zakładka Oferty powoli zapełniała się na nowo. Mając jednak tą przejrzystość mogłam na bieżąco odznaczać niechciane subskrypcje, żeby zmniejszyć ilość zalewających mnie ofert. Pozostałe kilka newsletterów, które dostawać chcę, przeglądam raz na tydzień w z góry określonym terminie i decyduję wtedy co z nimi zrobić.
Polecam!
dziękuję za wspomnienie o moim wpisie :) z gazetkami się jednak nie zgodzę, albo zgodzę w mniejszym stopniu, bo zawsze mozna znaleźć tam promocje np. jedzeniowe, i taniej ugotować obiad czy coś :) ale z takim kupowaniem bo cos jest w gazetce i ładnie wygląda, to masz rację :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemność po mojej stronie :)
OdpowiedzUsuńTak, może znaleźć tam promocje jedzeniowe, a potem to jedzenie nie mieści się w lodówce i w szafce.
Korzystanie z gazetek jest dobre pod warunkiem, że mamy już konkretną listę zakupów i pewność, że nie damy się skusić na żadną inną promocję. W przeciwnym po co ryzykować narażenie się na jakąś ofertę, z której skorzystania później będziemy żałować. A w dłuższym okresie czasowym taka oszczędność i tak okazuje się nieodczuwalna więc to iluzoryczna korzyść.
Może się mylę, ale na razie testuję życie bez gazetek i ulotek - zobaczymy ;)