We wtorek jechałam do Krakowa na dyżur do recenzentki mojej pracy magisterskiej. Chciałam zapytać o uwagi i wskazówki przed piątkową obroną. Stwierdziłam, że dwa dni wystarczą mi na powtórzenie materiału. Jeszcze zanim dotarłam na uczelnie dostałam telefon z dziekanatu. Pani kierownik, oznajmiła mi, że mojemu promotorowi, człowiekowi bardzo zapracowanemu i w ciągłych rozjazdach, nie pasuje jednak wyznaczony na piątek termin obrony. Szok! Zaproponował jednak umiejętnie, argumentując to opinią iż "pani Malwina jest bardzo dobrą studentką i magistrantką" (a mój promotor psychologiem jest w końcu), aby termin mojej obrony przełożyć na środę, to znaczny na jutro, na 12:40. Hmm... Zgodziłam się. Szok! "Supcio!" - powiedziała pani kierownik. I oznajmiła mi jeszcze, że mojej recenzentce ten termin niestety nie będzie pasował, ale znajdą kogoś w zastępstwie. Powiedziałam, że niebawem będę na uczelni. Rozłączyłam się i powoli zaczęło do mnie docierać co się stało.
Telefon do M.:
- od której jutro pracujesz?
- od 9ej
- ouuu... no bo właśnie się dowiedziałam, że promotorowi nie pasuje moja obrona w piątek i bronię się jutro o 12:40. Czyli Cie ze mną nie będzie :(
- Bedę! Kończę o 12ej.
- ufff :)
Recenzentka o zmianach, które zaszły dowiedziała się, gdy do niej przyszłam, Pracę pochwaliła, zadała kilka pytań, wskazała o co jeszcze mogłaby zapytać, gdyby była na obronie i przeprosiła, że jej nie będzie. Szkoda, bo chyba tylko ona przeczytała całą moją pracę. Ale może to i lepiej... ;)
Telefon do promotora:
Prof: - nie mogę teraz rozmawiać. Oddzwonię.
Ja: Ok, Czekam.
I pojechałam z mamą na zaplanowane zakupy do IKEI.
Wróciłam do domu wieczorem. Zmęczona i jeszcze trochę zmieszana. Poinformowałam zaproszonych do wzniesienia toastu znajomych o tej zmianie planów i nie wiedziałam za co się teraz zabrać... Co jutro ubrać? Czego się uczyć? Co jutro wręczyć w ramach podziękowań? I czy mój promotor jeszcze dziś zadzwoni czy sama mam to zrobić?
Zadzwoniłam. Powiedział, co mam przygotować - mało słów, dużo treści i "do zobaczenia jutro o 12:40".
Psychologiczna reakcja sportowców po urazie... a ja w tym temacie mogę dużo słów ;)
Tylko czasu i siły miałam już niewiele. Za to lekki stres działał mobilizująco.
Szybka przymiarka: sukienka? - nie! Spódnica, koszula, marynarka - ok. Mama mówi, że jutro ma być 15 stopni, wiec będzie spoko :)
Szybki prysznic i sen, bo przecież jest taki ważny przed egzaminem a ja muszę wstać bladym świtem, żeby pojechać z tatą. Jutro o tej porze będę już dawno po. Dobranoc :)
Środa. W Dobrej szaro, zimno i wilgotno. Prognozy pogody zwykłam przecież nigdy nie oglądać, więc zaufałam mamie i wyjątkowo nie wzięłam płaszcza ani kurtki. Pewnie w Krakowie się rozpogodzi - pomyślałam i wsiadłam do auta.
W Krakowie jeszcze gorzej. Pada i wieje. Na szczęście mam przynajmniej parasol. Kupiłam podarunki (jak ja to wszystko przewiozę w tramwaju, przecież się rozbije :P) i grubsze rajstopy i poszłam na przystanek tramwajowy. Wiatr popsuł mi parasol. Chcąc go naprawić rozcięłam sobie palec. Krwawię. Na szczęście dobrzy ludzie w tramwaju poratowali mnie chusteczkami higienicznymi i skasowali za mnie bilet (Dzięki Bogu za tych Dobrych Ludzi!).
AWF. Czytelnia. W zeszycie wpisałam "student" pewnie ostatni już raz.
Ciepło, cicho. Usiadłam i w końcu poczułam się spokojniej. Mam dwie godziny, żeby opanować materiał. Nie ma czasu na stres. Trzeba się sprężyć i powtórzyć to, co najważniejsze. Podobno obrona to tylko formalność... ale chyba każdy chce wypaść dobrze. To o czym była ta moja praca? ;)
12:25 zjawiam się pod dziekanatem, Bronię się jako pierwsza osoba tego dnia.
12:30 zjawia się zastępca pani recenzentki. Mówi, że specjalnie przyszedł wcześniej, żeby przeczytać o czym jest moja praca. Miło :)
12:35 dowiaduję się od kolegi, że przygotowany jako wyraz wdzięczności dla promotora podarunek będzie nie na miejscu, bo nie pije on alkoholu. Panika! :/
Na szczęście M. biegnie do sklepu, żeby uratować sytuację a koleżanka uspokaja mnie podając rozsądne argumenty (Dziękuję Ula!)
12:38 zjawia się mój promotor. Wręcza mi opinie i mówi, że nie spał dziś całą noc, bo po powrocie ze stanów jego organizm jeszcze się nie przestawił.
12:41 zjawia się pani prodziekan.
12:45 wchodzę.
Przywitana siadam i zaczynam przedstawiać o czym jest moja praca. Nagle wchodzi pani kierownik i wnosi szklankę z gorącą wodą i trzy torebki herbat smakowych dla promotora. Generalnie jest zabawnie tylko mam wrażenie, że już nikt nie słucha. Kontynuuję a mój promotor zastanawia się, która herbatę wybrać. Komisja się śmieje. Ja kończę mówić i czekam. Oni powoli poważnieją i także patrzą na mnie wyczekująco. Chyba nie usłyszeli, że podałam już wnioski, wiec pytam, czy jeszcze coś mogę dodać.
Przechodzą do pytań. Te okazały się być inne niż te wcześniej zasugerowane, ale nie przestrasza to mnie, bo w temacie czułam się pewnie i w samej wypowiedzi, stwierdzam nieskromnie, brzmiałam pewnie jak ekspert. W międzyczasie w pokoju dzwoni telefon - "czy wszystkie obrony wyglądają tak pociesznie - myślę sobie i kontynuuję odpowiedź uśmiechając się lekko i udając, że mi on nie przeszkadza. Pytań padło w sumie chyba aż pięć, z czego wywiązała się całkiem ciekawa dyskusją, którą promotor z zastępcą recenzentki kontynuowali jeszcze rozmawiając o coachingu, podczas gdy pani prodziekan policzyła średnią ocen i zdawała się już nudzić a ja nie wiedziałam, czy wytrzymam, żeby się nie zaśmiać z całej tej komicznej sytuacji. Skończyli. Wstajemy. Pani prodziekan gratuluje piątki! Wręczam podane przez M. gifty. Gratulacje. Uściski dłoni, Uśmiechy zadowolenia i "następny proszę". Faktycznie formalność ;)
Emocje biorą górę i od tego momentu nie wszystko już pamiętam. Gratuluje Emilka, która znikła nie wiem gdzie i kiedy. Sprawdzam telefon. Pełno wiadomości z gratulacjami i przeprosinami od osób, które nie mogły się wtedy zjawić. Ale są też dwie wiadomości "gdzie jest pani magister?" i właśnie ich autorzy zaskoczyli mnie najmilej! Monika, która przybyła z szampanem i Kamil, który wyrwał się na chwilkę z pracy. Nie spodziewałam się :)
Ruszyliśmy pod pomnik patrona krakowskiej AWF Bronisława Czecha. Pada, wieje ale tradycja to tradycja - toast trzeba wznieść i pamiątkowe zdjęcie trzeba zrobić! Wprawdzie korkiem od szampana nie udało mi się trafić w głowę Bronka, ale za to niespodziewanie dostaliśmy 4 plastikowe kieliszki (no dobra - kubeczki) na szampana od pary również świętującej tego dnia w tym miejscu (Dzięki Bogu za Dobrych Ludzi!). Bardzo się cieszę, że w tym jakże ważnym momencie byliście razem ze mną: Macieju, Moniko i Kamilu :*
Dwa lata próbowałam dostać się na tą uczelnię. Łącznie 4 razy przechodziłam pomyślnie testy sprawnościowe. Przeżyłam biochemię. Zakochałam się w fizjologii i biomechanice. Poznałam tu cudownych ludzi. Znalazłam miłość swojego życia - Macieja <3. Nauczyłam się skakać w dal, wzwyż, rzucać dyskiem i polubiłam bieganie. Nauczyłam się robić akrobatyczne Piramidki z ludzi (z moją drugą połówką - Roxi!) i pewnie jeszcze wielu innych ciekawych rzeczy, o których nie miałam pojęcia, kiedy składałam papiery na tą uczelnię. Na uczelnię ludzi pięknych i młodych. Ludzi szczupłych i sprawnych (bo jeszcze do niedawna tylko takich przyjmowali na AWF). Pięć lat temu wiedziałam tylko, że chcę swoją widzę na temat ludzkiego ciała połączyć z psychologią. No i udało się!
Dziękuję!
mgr Malwina Liszka |
gratulację !!!
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie! ^ ^
Usuń